Wojna jako recepta na problemy kraju
W 1789 roku, po fali niepokojów społecznych, król Francji Ludwik XVI niechętnie musiał podzielić się władzą z nowo powołanym parlamentem, nazwanym najpierw Stanami Generalnymi, potem Legislatywą. W stolicy kraju rozpoczął się okres otwartej agresji w stosunku do wyższych klas społecznych. Ironią losu był fakt, że formalnie na czele kraju, w którym można było trafić do więzienia z powodu swojego wysokiego urodzenia, stał ciągle król.
Do 1792 roku, obradująca w Paryżu Legislatywa, uchwaliła wiele aktów prawnych, które po dziś dzień inspirują kulturę europejską. Nie potrafiła jednak rozwiązać żadnych realnych problemów trapiących Francję. W kraju ciągle panował głód, wybuchały chłopskie bunty, płonęły wsie i miasteczka.
Zarówno królowi, jak i Legislatywie dobrym pomysłem wydawało się sprowokowanie zewnętrznej wojny z europejskimi potęgami Austrią i Prusami. Rewolucjoniści z Legislatywy chcieli odwrócić uwagę od dramatycznej sytuacji w kraju, wysłać na front młodych mężczyzn, dla których brakowało pracy i jedzenia, w charakterze mięsa armatniego. Król liczył na to, że obce wojska, podległe przychylnym mu arystokratom, wtargną do kraju, rozpędzą jego wewnętrznych przeciwników, a on sam powróci do starej dobrej władzy absolutnej. Król chętnie podpisał dekret o wojnie, a armia francuska pośpiesznie zaatakowała podległe Austrii Niderlandy. Ludwik XVI wydał na siebie w ten sposób wyrok śmierci.
Niegdyś potężna, armia francuska przedstawiała sobą pożałowania godny obraz. Większość doświadczonych dowódców wojskowych wybrała emigrację. Obawiali się więzienia lub utraty życia. Ci, którzy zostali w kraju, nie potrafili wymusić dyscypliny na swoich oddziałach. Na widok wojsk nieprzyjaciela, armia francuska po prostu uciekała. Zwycięstwa odnosiła jedynie nad własnymi oficerami, których żołnierze ochoczo rozstrzeliwali oskarżając o zdradę z błahych powodów.
Połączone siły Austrii i Prus szybko wdarły się w głąb Francji, na wieść o jej ataku na Niderlandy. Głównodowodzący siłami koalicji Karol Wilhelm książę Brunszwiku bardziej obawiał się podmokłych dróg i czerwonki niż armii złożonej z bosych rewolucjonistów. Wystarczyło po prostu nie przeszkadzać im w ucieczce. Książe pewien swojego zwycięstwa skierował list otwarty do mieszkańców Paryża i Legislatywy. Zażądał, aby „niezwłocznie ukorzyli się przed królem Francji”. Jak to z groźbami bywa, odniosły skutek odwrotny od zamierzonego.
Gniew i duma narodu
Francuski król oczekiwał na rozwój wydarzeń w ufortyfikowanym i obsadzonym wojskiem paryskim pałacu Tuileries. Lud Paryża na wieść o liście Karola Brunszwickiego uznał, że król jest w zmowie z najeźdźcami i osobiście odpowiada za ostatnie klęski armii. Legislatywa rozdała broń wściekłemu tłumowi mieszczan. Postanowiono rozprawić się z monarchą zanim zdąży uratować go obca interwencja. Rozpoczęła się krwawa i brutalna bitwa o pałac.
Naprzeciwko 20 tysięcy przepełnionych nienawiścią do monarchy proletariuszy stanęło 950 zdyscyplinowanych i związanych przysięgą najemników z Gwardii Szwajcarskiej. Dzielnie, z pełną determinacją i zasadami sztuki wojennej bronili pałacu do ostatniego człowieka. Kiedy rozpoczęła się bezlitosna walka, króla od dawna nie było już w pałacu. Uciekł po kryjomu z rodziną, pozostawiając Szwajcarów, którzy ślubowali mu wierność do śmierci, swojemu losowi. Pomimo to szybko został pojmany. Trafił pod klucz i czekał na proces o zdradę stanu.
Nie spodziewając się realnego oporu, wojska koalicji Austriacko-Pruskiej szybko maszerowały w stronę Paryża. W okolicy miejscowości Valmy, na ich drodze stanęła słaba i niezdyscyplinowana armia francuska, której naczelny dowódca - król, przebywał w areszcie.
Po długiej wymianie ognia artyleryjskiego w szeregach Francuzów tradycyjnie wybuchła panika. Rozpoczęli przygotowanie do swojego ulubionego manewru wojskowego, czyli ucieczki. Dowodzący armią francuską generał Kellermann uciekać jednak nie zamierzał. W przypływie geniuszu lub desperacji podniósł wysoko swój trójgraniasty kapelusz i zaintonował rewolucyjna pieśń Marsyliankę. Tysiące żołnierzy włączyło się w gromki śpiew i zapomniało o ucieczce. Karol Brunszwicki wiedział, że jego Austriacko-Pruskie wojska są zmęczone marszem i czerwonką. Na wiadomość o tym, że Francuzi tym razem nie uciekają, sam zarządził odwrót. Bitwa, która uratowała rewolucyjną Francję, została rozstrzygnięta bez walki, z pomocą śpiewu i biegunki.
Głowa króla Ludwika XVI znika z monet i z jego karku
Złote monety z portretami władców z dynastii Burbonów, czyli Luidory (fr Louis d'or), to świadkowie tamtych wydarzeń, którzy mają nam wiele do opowiedzenia. Złoty Luidor z 1792 roku to szczególnie ciekawy świadek historii. Z awersu dumnie spogląda na nas twarz monarchy, Ludwika XVI, króla Francuzów. Rewers nie pozostawia jednak złudzeń, że król nie jest już monarchą absolutnym. Po lewej stronie odnajdujemy wiązkę rózg liktorskich reprezentujących suwerenną władzę. Wiązkę wieńczy czapka frygijska, noszona przez zbuntowany lud Paryża. Po prawej stronie dumnie pręży się kogut galijski - symbol witalności i dumy narodu francuskiego. W centrum postać anioła kreśli na kamiennej tablicy słowo "konstytucja". Napis na górze rewersu głosi „Rządy prawa”, na dole natomiast „Czwarty rok wolności”.
Dysonans pomiędzy awersem i rewersem monety nie trwał długo. W 1793 roku głowa monarchy zniknęła zarówno z monety, jak i z jego karku. Na złotym numizmacie zastąpił ją nowo wprowadzony nominał o wartości 24 liwrów.