22 listopada 1963 r. John F. Kennedy 35. prezydent USA został zastrzelony przez zamachowca. Jeszcze tego samego dnia szefowa państwowej mennicy Eva Adams poinformowała głównego grawera Gilroya Robertsa o rozważanej w trybie pilnym emisji upamiętniającej ofiarę zamachu.
Decyzja zapadła przed upływem tygodnia. Portret zmarłego miał trafić na półdolarówki, zastępując oblicze Benjamina Franklina. Pod uwagę brano też nominał ćwierćdolarowy, ale wdowa po prezydencie nie zgodziła się, by podobizna jej męża wyparła z obiegu numizmaty honorujące ojca narodu George’a Washingtona.
Start emisji zaplanowano na styczeń. By zdążyć w tak krótkim terminie, Roberts wykorzystał wcześniejszy projekt medalu z popiersiem Kennedy’ego, zaaprobowany zresztą przez prezydenta. Po wprowadzeniu niezbędnych zmian został on przedstawiony do wglądu rodzinie zmarłego i skierowany do produkcji.
Już na początku grudnia do Kongresu wpłynął projekt ustawy zezwalającej na emisję nowej monety. O jak najszybsze jej uchwalenie zaapelował Lyndon Johnson, który zastąpił Kennedy’ego na stanowisku głowy państwa. Powoływał się on na dużą liczbę spływających listów, w których obywatele prosili o rychłe upamiętnienie tragicznie zmarłego przywódcy.
30 grudnia przyjęto ustawę, a już 2 stycznia gotowe były stemple mennicze. W pierwszej kolejności wybito egzemplarze kolekcjonerskie, natomiast te przeznaczone do obiegu zaczęły powstawać 30 stycznia w Denver i tydzień później w Filadelfii. Nie czekano na zwyczajową uroczystą inicjację produkcji, która odbyła się dopiero 11 lutego.
Monety debiutowały 24 marca i mimo racjonowania od razu się wyprzedały. Kolejki ustawiały się nie tylko w amerykańskich miastach – część emisji trafiła do ambasad jako cenione podarunki dla zagranicznych partnerów. Numizmaty spotkały się z gorącym przyjęciem.
Ze względu na pamiątkowe znaczenie i zwyżkujące ceny srebra, monety te szybko znikły z obiegu. Mimo podniesienia limitu emisji z 91 do 141 mln sztuk niemal nie spotykało się ich w codziennych transakcjach. Posiadacze nie chcieli zostawiać ich w sklepach, licząc na wzrost wartości. Część egzemplarzy została zresztą przetopiona na kruszec.
Dla zaradzenia temu w 1965 r. ograniczono zawartość srebra z 90 do 40%. By ograniczyć spekulacje rozchwytywanymi przez kolekcjonerów egzemplarzami z pierwszego rocznika, Departament Skarbu sztucznie podniósł ich podaż do blisko 430 mln – liczby wyższej niż łączna emisja tego nominału w poprzednich 16 latach. W tym celu datę 1964 umieszczano na nich przez prawie cały 1965 r., a ten rocznik bito z kolei do połowy 1966 r. Dopiero po zaspokojeniu popytu wróciły oznaczenia zgodne z rzeczywistością, lecz mimo to półdolarówka pozostała rzadkim gościem w portfelach Amerykanów. Ci jednak – parafrazując słowa późniejszej szefowej Mennicy Stelli Hackel – z pewnością ją cenili, skoro tak skutecznie usuwali ją z obiegu.
Zmianę przyniósł wzrost emisji i towarzyszące mu całkowite wycofanie srebra w 1971 r. Cztery lata później metal ten wrócił na krótko z okazji dwustulecia niepodległości USA, a w 1992 r. na nowo włączono go do produkcji monet pamiątkowych. W 2014 r. pojawiła się też wersja bita w czystym złocie. Choć od 2002 r. wzór ten nie powstaje już z myślą o obiegu, nadal emitowany jest dla kolekcjonerów. Do tej pory wykonano łącznie ponad 4 miliardy sztuk.